T.W T.W
363
BLOG

CZARNY MARSZ PIERWSZEGO MAJA

T.W T.W Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Na początku pochodu stoczniowców szedł młody człowiek wraz z matką, byli rodziną zastrzelonego pod stocznią robotnika, Zygmunta Toczka. Wkrótce chłopak podniósł pięść w czarnej rękawicy, obraz ten stał się szczecińskim symbolem.

Szczecińskie obchody Święta Pracy w 1971 r. miały zaskakujący dla władz i pamiętny dla społeczeństwa przebieg. Zmiany wprowadzane przez nowego I sekretarza PZPR Edwarda Gierka, polegające m.in. na liberalizacji systemu władzy i częściowym zdemokratyzowaniu samorządu zawodowego powiązane były z próbą przemilczenia ofiar Grudnia 1970 r. 

W Szczecinie i Gdańsku, gdzie sześć miesięcy wcześniej zginęły co najmniej 44 osoby, doprowadziło to do przeistoczenia defilad pierwszomajowych w manifestacje robotnicze, w trakcie których uczczono pamięć ofiar. Robiące ogromne wrażenie czarne marsze zostały całkowicie wyeliminowane z mediów ogólnopolskich, w społecznościach lokalnych wpisały się za to do annałów oporu przeciw niedemokratycznemu państwu.

Niespełnione obietnice

Styczniowy strajk w 1971 r. w Szczecinie ściągnął na wybrzeże Edwarda Gierka, który, stosując skuteczne zabiegi socjotechniczne, doprowadził do zakończenia protestów i uzyskał entuzjastyczne poparcie dla swojej polityki. Robotnikom Pomorza Szczecińskiego i Gdańskiego, którzy po raz pierwszy stanęli na czele oporu społecznego, nie udało się jednak wtedy doprowadzić do realizacji głównego postulatu – zniesienia podwyżek cen. 

Jednym z najważniejszym osiągnięć porozumienia na Wybrzeżu było zatem zobowiązanie władzy do rzetelnego wyjaśnienia „wypadków grudniowych”, upublicznienia prawdziwego charakteru tragedii i osądzenia winnych. Sam Gierek mówił wtedy: „Winni masakry robotników zostaną ukarani”.Specjalna komisja powołana w tym celu przy KC nie spełniła społecznych oczekiwań.

 

Równocześnie samorząd zawodowy, do którego weszli przywódcy strajkowi, nie był w stanie wyegzekwować realizacji porozumień z władzą centralną. Rada Zakładowa ze Stoczni im. Warskiego, w której dużą rolę odgrywał robotniczy przywódca Edmund Bałuka, wielokrotnie wysyłała w tej sprawie oficjalne listy do najwyższych organów państwa. Bezskutecznie. Nie dość, że władza nie pokazała prawdy o tym, co się stało, to jeszcze zaczęto stosować represje. O ich skali mówi dokument sygnowany przez szefa szczecińskiej SB płk. Bronisława Szymańskiego: „W wyniku rozpracowań uczestników zajść w Szczecinie aresztowano 39 osób. Na wniosek organów bezpieczeństwa zwolniono z pracy 524 osoby, a odmówiono przyjęcia do pracy 111 osobom”. 

Media lokalne próbowały narzucić prawomyślną interpretację grudniowej masakry robotników, mimo wszystko pamięć o ofiarach i ich cichych pogrzebach trwała. Z tego czasu została nam asemantyczna terminologia „Grudnia 70” nazywanego do dziś np. „wypadkami na Wybrzeżu”.

W trakcie przygotowań do defilady pierwszomajowej, które w Szczecinie gromadziły bardziej lub mniej przymusowo więcej niż 100 tys. ludzi, pojawiły się niepokojące władze pogłoski. W wojewódzkich archiwach PZPR, ZMS, MO i SB można przeczytać o „grupie wichrzycieli w Warskim”, którzy mogli doprowadzić do zakłócenia starannie zaplanowanego spektaklu. Liczba i częstotliwość dalekopisów ze szczecińskiej SB na Rakowiecką oraz z tymczasowej siedziby KW do KC PZPR znacznie wzrosła. Mówią one o możliwości masowego pojawienia się w czasie defilady czarnych flag i czarnych trumien symbolizujących ofiary.

 

Wreszcie nadchodzi informacja o ewentualnej próbie ataku na trybunę honorową, gdyby znaleźli się na niej oficjele odpowiedzialni za to, co się stało w Grudniu – chodziło głównie o powszechnie znienawidzonego szefa szczecińskiej MO płk. Juliana Urantówkę. Informacja o prawdopodobnym ataku doprowadziła do umieszczenia przed główną trybuną strażackich węży podłączonych do hydrantów, mających posłużyć do rozgonienia ludzi. Władza była więc świadoma niebezpieczeństwa i adekwatnie na nie reagowała, m.in. przywieziono do miasta dodatkowe jednostki milicji. W dniu defilady przy zgliszczach gmachów spalonych w czasie grudniowego buntu miała stanąć specjalna ochrona.

 

Pochód stoczniowców z „Warskiego” i „Gryfii” niedaleko ulicy Dubois, na której odbyły się jedne z pierwszych walk 17 grudnia, miał żałobny charakter. Pojawiły się flagi narodowe i sztandary zakładowe spowite kirem, znikły czerwone flagi, uczestnicy tej kolumny na piersiach mieli przypięte czarne kokardy, na rękach zaś czarne opaski. Symbole żałoby widać było w pochodzie wybiórczo, ponieważ organy porządkowe próbowały je odbierać – udało im się to m.in. z przygotowaną przez robotników czarną trumną. 

„Wrogie” transparenty typu „Żądamy ukarania winnych masakry bezbronnych ludzi” czy „Potępiamy winnych zbrodni grudniowych” robiły ogromne wrażenie. Na początku pochodu stoczniowców szedł młody człowiek wraz z matką, byli rodziną zastrzelonego pod stocznią robotnika Zygmunta Toczka. Wkrótce chłopak podniósł pięść w czarnej rękawicy, obraz ten stał się szczecińskim symbolem. Przy trybunie honorowej demonstracja stoczniowców zatrzymała się i uczestniczący w niej ludzie odwrócili się twarzami do dygnitarzy. Szczeciński politolog dr Michał Paziewski od lat badający „Grudzień” tak opisał ten moment: „Wśród zgromadzonych zapadła minuta milczenia – zamilkł nawet spiker relacjonujący przez gigantofony przebieg imprezy – oddali hołd pamięci ofiarom krwawego Grudnia. Pięści w górę podnieśli ponadto stojący za grupą żałobną uczniowie przyzakładowej szkoły. Orkiestra stoczniowa odegrała marsza żałobnego”. 

Konsternacja notabli została uwieczniona na zdjęciach. Defilada majowa nie zakończyła się tego roku zwyczajowo przy bramie portowej, jej niepokorna część ulicami Krzywoustego, Sikorskiego i Ku Słońcu udała się na cmentarz Centralny. Liczba osób, które szły na cmentarz, jest oceniana różnie, SB i MO widziały tam kilkaset osób, natomiast sami uczestnicy oceniali ją ma kilka tysięcy. Pochód rozpadł się przy bramie głównej nekropolii, ponieważ groby ofiar rozrzucone były po całym ogromnym cmentarzu. Jak twierdzi jeden z uczestników, nie było to przypadkowe. 

Medialna nicość

Mieszkańcom Szczecina, wbrew władzy, a pod egidą stoczniowców, udało się złożyć hołd ofiarom Grudnia. Czarny marsz pokazał również, że specyficzne środowisko powstałe w ogniu strajków nadal istnieje i potrafi działać, bo zorganizowali je ludzie wywodzący się głównie z nieistniejącej już Komisji Robotniczej i aktywiści strajkowi ze Stoczni „Gryfia”. Służba Bezpieczeństwa zareagowała błyskawicznie, założono sprawę operacyjnego rozpracowania (SOR) o kryptonimie „Defilada”, w której ramach działaniami tajnej policji zostało objętych kilkadziesiąt osób. W następnych latach działanie SB doprowadziło do tego, że nigdy już 1 maja nie doszło do podobnej próby upamiętnienia ofiar Grudnia. 

Szczecińska prasa w charakterystycznej nowomowie ledwie zauważyła ten jeden z najbardziej zdeformowanych pochodów 1-majowych w historii PRL, mający przecież ogromne znaczenie dla władzy, pokazujący symbolicznie jej robotniczy charakter. Przez pryzmat obchodów pierwszomajowych w 1971 r. możemy też zobaczyć słabo dziś rozpoznawalną różnicę między strajkiem grudniowym a styczniowym przełomu 1970/1971. Przywódca tego pierwszego, Mieczysław Dopierała, pierwszy sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR w Warskim, przemawiał z trybuny honorowej defilady. Edmund Bałuka kierujący drugim strajkiem szedł na czele czarnego marszu, wraz z rodziną zastrzelonego robotnika.

* * *

Henryk Toczek – brat zabitego stoczniowca, który poprowadził „żałobny marsz” – jeszcze tego samego dnia wraz z kolegami zaapelował na koncercie zespołu Czerwono-Czarnych „o uczczenie pamięci ofiar Grudnia minutą ciszy”. Ponieważ nie było żadnej reakcji, doprowadził do zakończenia imprezy. Sytuacja taka powtórzyła się jeszcze w innym miejscu, gdzie doszło do wybicia kilku szyb, co dla Toczka oznaczało sprawę sądową i areszt. W wyniku kilkugodzinnego strajku w „Warskim” 22-latek wyszedł z aresztu. Sprawa skończyła się grzywną, zaocznym wyrokiem i sprawowaniem dozoru nad Toczkiem przez stoczniową Radę Zakładową. 

Tomasz Węgielnik

opublikowane w"Gazeta Polska", 01-05-2009

T.W
O mnie T.W

Analityk obszaru postradzieckiego, europejskie rynki energetyczne, polski system polityczny. Współpracuje z Fundacją Instytut Badań i Analiz Politologicznych w obszarze analiz i publikacji politologicznych. Charakteryzuje się brakiem nieufności do pracy nie narzucanej zewnętrznie. Opinie prezentowane na tym blogu są tylko i wyłącznie poglądami autora.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura